czwartek, 24 marca 2016

Pozegnanie z Ekwadorem: Galapagos i Quito

"Zycie jest ja ze sztuka w teatrze: wazne, nie jak dlugo trwa, ale jak jest zagrana."
Seneka Mlodszy

Mam nadzieje, ze nie zanudzam Was swoja relacja z mojej wyprawy, ale jedno co moge obiecac, ze to juz bedzie ostatni post o moim wyjedzie z przewaga zdjec. Dlaczego? Bo o raju nie da sie opowiedziec ;-) to trzeba zobaczyc i przezyc.

A dla tych, ktorzy przegapili wczesniejsze notki zachecam do zajrzenia do relacji z pierwszego i drugiego tygodnia wyprawy.

Dzieki Cotopaxi i jego wybuchowi w zeszlym roku, a w zwiazku z tym zmiana planow, wyladowalam na Galapagos i w ten sposob udalo mi sie spelnic moje marzenie, ktore szczerze powiedziawszy uwazalam za malo realne do zrealizowania.

Jeszcze bedac w domu zakupilismy bilety na Galapagos i w poczatkowej fazie chcielismy po przylocie na wyspy zalatwiac wszytko na miejscu. Plan byl, aby kazdego dnia plynac z jednej wyspy na druga. Jednak dobre duchy czuwaly nad nami.

Przed nami raj.
  (c)Kataleja

W pierwszym poscie z tego cyklu wspominalam o przemilej obsludze naszego hotelu. To za ich namowa zaufalismy miejscowej agencji turystycznej i zdecydyowalismy sie na odwiedzenie zaledwie dwoch wysp: Santa Cruz i Isabela.

Dobrze sobie poleniuchowac.
  (c)Kataleja

Okazalo sie to strzalem w dziesiatke i po raz kolejny sprawdzila sie zasada, ze lepiej mniej zobaczyc, ale za to intensywniej przezyc.

Galapagos -migawki.
  (c)Kataleja

Dla mnie najwaznieje bylo zobaczenie gluptakow o niebieskich nozkach i zolwi olbrzymich. Jak sie jednak pozniej okazalo moje serce skradly legwany nazwane pozniej przez moja mame pieszczotliwie "Godzila" (swoja droga musialam dlugo tlumaczyc, ze na zdjeciach sa prawdziwe okazy, a nie kopie woskowe) i zolwie, ale te morskie.


Godzila.
  (c)Kataleja

To co na mnie niesamowite wrazenie wywarlo to zwierzeta, ktore nie czuly leku wobec czlowieka.  Tak mozna sobie wyobrazic raj, widzac symbioze miedzy ludzmi i zwierzetami.

Gluptaki.
  (c)Kataleja

Jednym z punktow naszego programu byl snorkeling. Ze mnie sredniej klasy plywak, najlepiej sie czuje wiedzac, ze grunt blisko pod nogami, ale ciesze sie, ze udalo mi sie wyjsc ze strefy komfortu i sprobowac. Widoki pod woda byly oszalamiajace. A moment, w ktorym o malo co nie zderzylabym sie z lwem morskim, do tej pory wywoluje usmiech na mojej twarzy.

Zolw morski
  (c)Kataleja

A na koniec slow kilka o Quito, ktore ciagle wspominam jako nasza baze wypadowa. Powracalismy tu niczmy bumerang. Trzeba przyznac, ze ma to miasto swoj urok. hmmm... o dziwo jakos z tego miejsca mam namniej zdjec.

Quito.
  (c)Kataleja

Bardzo podobal mi sie park, niedaleko naszego hotelu, gdzie mieszkancy spedzali swoj wolny czas. Podczas weekendow artysci wystawiaja tutaj swoje prace. Mozna niezle perelki wypatrzyc. Podobal mi sie tez kosciol dzieciatka Jezus. Dla mnie jest to jeden z najpiekniejszych kosiciolow jakie w zyciu widzialam.

Z ciekawostek warto dodac, ze na weekend zamykane jest centrum miasta dla samochodow i rowerzysci maja ulicy dla siebie.

I to na tyle tych moich opowiesci. 

2 komentarze:

  1. Rewelacyjna jest Twoja opowieść! I zdjec jakby więcej ;) Juz dawno sama nie przeżyłam takiej przygody, dlatego ciesze się że choć trochę mogłam "pożyć" twoja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze sie, ze Ci sie podoba i ze moglas przenies sie w te miejsca, gdzie bylam. Zdjec wiecej, bo ktos o to kiedys o to prosil ;)
      Niebawem pojawi sie strasznie zalegly post o Kirgistanie. Tak wiec zapraszam do siebie.
      A powoli kielkuje mysl o przyszlorocznej wyprawie. Uchyle robka tajemnicy i piwiem, ze beda to tez rejony ameryki poludniowej :)

      Usuń